Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścia, możesz być jeszcze szczęśliwym. Porzuć nauki, o które się kusisz, a które ci tylko hańbę lub zgryzotę zniszczonego napróżno żywota dać mogą! — i o mnie zapomnij, jak o śnie rannym...
— Nie! to niepodobna! piąć się tak wysoko i znowu wracać, rozpoczynać drogę — ha! lepiej zginąć w pół kresu. Już teraz całe moje jestestwo jest jak spętane, i leżę w tych więzach, a setnemi żyłami dusza moja krwawi się, jako ramię owego olbrzyma, przykutego do skały, który chciał ludzkości darować boski promień! — a przecież nie jestem zbrodniarzem! a przecież kochać ludzkość i cnotę, kochać sławę, jest już cnotą! — I ja mam teraz całe to życie przesiąkłe tylu czczemi nadziejami rzucić od siebie, jak zużyte odzienie? Mam patrzeć, jak najgorętsze życzenia moje pękają jako bańki na wodzie? — O, nigdy! chociażbym miał szatanowi duszę na wieczność zaprzedać!
— Nierozważny! jakby człowiek był mocen cokolwiek zaprzedać na wieczność, a tem bardziej to, co nie jest jego własnością! — jakby władza, o którą się ubiegasz, z nieczystego źródła mogła pochodzić. Ale przypatrz się swoim myślom, a ujrzysz z przestrachem, że ta twoja żądza sławy, miłość ludzkości, nie cnotą, lecz są egoizmem w innej formie, a ty z nimi, jak wodę z ogniem, chcesz łączyć miłość nauki?