Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał ów obcy. Haubold klął, pił, ale wszystko nic nie pomagało; przegrał w krótkim czasie wszystko. Jednak gracz to nielada i nieprędko schodzi z poła; położył swój hełm pozłacany na stół i, ceniąc go dwadzieścia złotych węgierskich, stawił na jedno rzucenie kości. Wtem, z tej oto framugi od okna, występuje Kosmopolita; wszystkich to uderzyło, bo nikt go dotąd nie spostrzegł; przybliża się do stołu i prosi grających, aby do hełmu drugie dwadzieścia złotych przystawić dozwolili. Gdy gracze przystali, rzucono kości; Kosmopolita stanął za krzesłem Haubolda i milczał. Od tej chwili szczęście odwróciło się; nieznajomy raz po raz przegrywał; przed Hauboldem leżała już kupa złota. Nieznajomy, drżąc, z gniewu, szukał koło siebie i nie znalazł ani jednej monety. Wtedy z wściekłością powstaje na Kosmopolitę, dlaczego stoi za krzesłem Haubolda, dlaczego wmieszał się do gry. Kosmopolita na wszystko odpowiadał z umiarkowaniem, które powiększało zwierzęcy zapęd przeciwnika. Nieznajomy w czasie tej kłótni przegrał jeszcze kilka pierścieni, które miał na palcach i łańcuch złoty. To była rzecz niesłychana! Haubold rzucił kości 60 razy raz po raz i ani razu nie przegrał. Kiedy już gra miała ustać dla braku zastawu, Kosmopolita zimno rzekł do nieznajomego:
— Staw jeszcze ten portrecik, który nosisz na złotej blaszce malowany.