Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rwać. Tam nicbym nie zdziałał. Nieznany, nie obznajmiony z krzątaniem się około zawieruchy publicznej, musiałbym być narzędziem, a narzędzie używa się, jak kto chce. — Jeżeli Bóg uwieńczy moją pracę, wtedy owoc jej złożę dobru powszechnemu. — Wtedy sam jeden stanę, a z drugiej strony, niech szatan wszystkie myśli moje rzuci, zobaczymy, czyja szala przeważy!
— To wszystko ładne i chwalebne — odpowiedział Rogosz, popijając winem, aby zasłonić szyderski uśmiech, którym usta wykrzywił, to wszystko piękne, ale to są sny czuwającego. Muru głową nie przebijesz: świata nie poprawisz, uważaj go takim, jakim jest i korzystaj z niego, jak drudzy. Bo, co do twojej alchemii, pamiętaj, iż blizko już trzy wieki, jak bulla papieska „spondent quos non exhibent“ oznajmiła, co o tem szalbierstwie trzymać należy...
— Ja tam o tem nie wiem; wierzę tylko, przypatrzywszy się naszym alchemikom, iż cała ich nauka jest, jak prawdziwie rzekł kardynał Perronius, zalotnica, która wszystkich zaprasza, a potem wyśmiewa; sztuka bez sztuki, która w duszę wiewa namiętności, potem zmusza do kłamstwa, a doprowadza do żebraczej torby, albo do haniebnej śmierci.
— Każda sztuka u was — dodał z pogardą Sędziwój — jest szalbierstwem, kiedy nie możecie zawczasu wyrachować, ile wam groszy