Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszy znowu z kieszeni bitego talara Rudolfowskiego, pokazał go Sędziwojowi.
— A to czyj wymysł? Czy wiesz, co znaczy to złoto, które z powierzchni tego talara starłem gdzieniegdzie? zapewne, taka sztuka zowie się uczciwością alchemiczną?
— Ten pieniądz jest pozłacany — rzekł Sędziwój.
— A tymczasem — dodał Rogosz — twój Jan takie talary, niby od ciebie, zamienione na złoto, bardzo drogo sprzedaje. Jego wszyscy znają w Krakowie; wiedzą, że on twoim służącym; dlatego mu wierzą; ale teraz wydają się sprawki. Sam król miał taki talar twojej roboty w swych ręku!
— Mojej roboty? — Jan sprzedawał? — mówił Sędziwój, oglądając się i pocierając czoła, jakby nie ufał własnej pamięci i jakby teraz jakieś światełko rozjaśniało jego ciemne domysły.
— Mnie to nie dziwi — rzekł Rogosz z gorzkim uśmiechem; tak to skończyły się nasze młodzieńcze urojenia; tyś został alchemicznym oszustem, a ja posługaczem dworskim! a jakie piękne mieliśmy nadzieje, czy pamiętasz, biedny alchemiku?
Wtem Jan, który dotąd za drzwiami słuchał z okropną męką tej całej rozprawy, nie mogąc dłużej wytrwać, wybiegł i upadł na kolana przed Sędziwojem.
— Panie mój najdroższy! — wołał ze łka-