Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ani worka z pieniędzmi, lecz w kącie pokoju, milczący, zawstydzony, zakrywszy oczy rękami, siedział, jak posąg.
Sędziwój nie pojął wyrazu zgryzoty na twarzy sługi. Według zwyczaju, zaczął czytać z kartki wypisany szereg i porządek nowych prac, które odbyć tej nocy zamyślał.
Dawniej Jan tu i ówdzie dodawał uwagi, na znak, iż rozumie swojego pana; i dumnym był z tego, nieraz jednym wyrazem lub okrzykiem radości podziwiał każde niezwykłe doświadczenie; teraz alchemik skończył czytanie, a służący nie miał dość odwagi, aby mu wyznać, iż nie przywiózł ze sobą ani jednego grosza praskiego.
Jeszcze było kilka godzin do wieczora, zwykłej pory rozpoczynania doświadczeń, i Sędziwój poszedł pod wystawę domu używać świeżego powietrza i łagodnych promieni słońca; a Jan czekał, czy Opatrzność nie ześle mu ratunku.
W prostocie swego ducha miał nadzieję cudu.
Wtem po kamienistej drodze od Krakowa zajechał przed dom konno jeździec i, zsiadając, witał Sędziwoja.
Jan uchylił drzwi, i zbladł na widok gościa.
Był to starzec, późnego już wieku, lecz dość jeszcze żwawy. Włosy wysoko podgolone okrywał starej mody marmurkowym kołpa-