Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wierzcie albo nie wierzcie — odparł urażony medyk — ale jeśli tu jest jakie oszukaństwo, wytłomacz mi, jakim sposobem oszukać można tylu pilnie przypatrujących się, z których każdy się zna na rzeczy; kiedy ołów, tygiel, węgle, wszystkie narzędzia najtroskliwiej badane były; a w wielu doświadczeniach z jego proszkiem, on nawet niczego się nie dotykał. Można kilka razy jednego człowieka oszukać, ale tylu razem, tak często oszukiwać, niepodobna.
— Zresztą powiedz, jakie bogactwa mogłyby wystarczyć na takie życie i skądby je wziął? — Dwór jego składa się więcej niż ze stu ludzi i dwa razy tylu koni.
Biesiady takie, jak widzisz, trwają od zmierzchu do świtu, od rana do nocy. Ja włóczę się za nim od samej Pragi jak cień; śledzę każdy krok jego, czatuję, może mi się uda wybadać jego tajemnicę; patrzę więc na wszystko i widzę, iż na takie życie skarby Cesarza Rzymskiego nie wystarczyłyby.
— Musisz się sam przytem mieć nie źle — rzekł ironicznie Rogosz.
— Bynajmniej — odpowiedział z westchnieniem Bodenstein. — To jest marnotrawca, szaleniec, waryat, ale jednak wie o każdym groszu, który wydaje. Żaden lichwiarz pewno nie prowadzi tak drobiazgowych rachunków. Nikomu nie wierzy, targuje się aż do znudzenia, w zbytku swoim jest skąpy. Ten jego służący,