Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

należałaby do jednego akordu, żyć na ziemi, a za życia należeć do nieba.
— Synu upadający! — brzmiał głos braci światła — ty spodziewasz się istotę żyjącą tylko sercem, czuciem, zawieść tam, dokąd jedynie najczystsza, najpotężniejsza myśl doprowadzić może? — Przypomnij, z tylu wezwanych wielu przebyło straszliwe próby, ilu ich upadło, a jak byli silni! — I ty, zaślepiony, córkę ziemi, kobietę, spodziewasz się doprowadzić tam, dokąd najsilniejsi dojść nie mogli i zbłąkani ginęli! — Czy rozumiesz, że oczy kobiety zdołają wytrzymać jedno spojrzenie strasznego? — Ona nigdy cię nie zrozumie. Jej cel, jej przeznaczenie ten ziemski zakres; a jeżeli kiedy wzbije się wyżej, to jej nie ujdzie bezkarnie. — Jak gołąb, uciekając od szpon jastrzębia, wzleci pod obłoki — to później sił mu nie staje i spada, roztrąca się o ziemię, z której za wysoko na swe skrzydło się wzniósł.
Inne są warunki bytu zwyczajnych ludzi, szczęśliwi razem po ziemi idą do grobu, i poza grobem dusze ich złączone, przedłużają hymn miłości. Ale ty — synu wieków, w zwyczajnej miłości nie szukaj trwałego uczucia. Jej życie jest poruszeniem jednej fali w porównaniu z niezmierzonym oceanem naszego bytu! — Życie człowieka jest jedną chwilą wobec wieków naszego istnienia. I masz-że dla niej poświęcać to, co przez tysiące lat trwale i dumnie wśród burz i walk dzieci ziemskich zatrzymywałeś? —