Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby ku niemu podszedł, a szlachcic buty zrzuciwszy i szarawary zakasawszy, przez błotko się przebrał i przyszedł.
— Co wy to najlepszego robicie? — spytał pan Stefan — czy wam się guza chce złapać, pocoście mi w sianożęć wleźli? Ruszajcie sobie a żywo, bo was strzepiemy, dyferencją-ście przypomnieli widzę, ale z tego nic nie będzie.
Paweł się w głowę poskrobał.
— Panoszku — rzekł — to nie moja sprawa... jak pan każe, sługa musi, jam tu, proszę wierzyć, nic nie winien. Dziedzic na mapie znalazł łąkę, ludzi pytał i kosić kazał, przedstawiałem co z tego wyjść może, ale mi tylko nogą tupnął i jeszcze przydomek dał nieładny... mówcie sobie z nim sami, jak toj kazau...
— A nuż to mu oświadczcie — rzekł Wilczura — że co mamy ludzi kaleczyć, niech się ze mną rozmówi lepiej, ot tu na hrudku, dokąd obydwa dojechać możemy.
Ekonom tedy w poselstwie znów przez błoto na prost poszedł i odniósł co mu kazano, a pan Samuel trochę się zastanowiwszy tylko, konia spiął i na hrudek wyjechał, w czym się i Wilczura uprzedzić nie dał.
Skłonili się sobie przystojnie ale z daleka, pan Stefan aż gniewem buchając, a olbrzym ów tak się dobrze na wodzy mając, że stał gdyby panna przy ołtarzu, oczy w dół spuściwszy.
— Panie sąsiedzie — odezwał się Wilczura — a co to myślicie umarłych wskrzeszać? Kwestia o łąkę na Pogrudziu dawno nieboszczka, nie dobrze ją z grobu wywoływać.