Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

matka! o matka! biada mi biada!... staje za dziecko swoje!
Głos jego zmięszał się z łkaniem. Żużel, który się modlił i drżał jak liść, wytrzymać dłużej nie mógł i krzyknął na wartownika, spiącego w bobówce... Oba razem prawie przybiegli do łóżka. Zastali Hawnula wyprężonego, z oczyma otwartemi, i powoli go jakoś na poduszkę złożyć potrafili.
Zaraz potem jakby paroksyzm choroby się przesilił, powieki się zsunęły i sen znowu nadszedł głęboki, a tu już przez serduszko okienic świtać poczynało.
Doktor, który dopiero około siódmej nadjechał, zastał go jeszcze w tym śnie pogrążonego i rozbudzać go nie kazał. Do południa ani się ruszył Hawnul i zegar bijący dwunastą, dopiero z łóżka go dźwignął. Ale na podziw wszystkim wstał przytomny, zdrów, trochę tylko znużony, wcale nie pamiętając co się z nim wczoraj działo.
Nie rozumiał po co wezwano lekarza, i przypominał sobie niewyraźnie, że osłabł był siedząc przy piecu... O dziecięciu, o mogile, ani słowa. Twarz jednak wielce była zmieniona, policzki wpadłe, oczy czarnem obwiedzione, usta spalone, a na nogach chwiał się z początku. Powoli jednak rozeszło się to jakby resztki pochmielu i Hawnul odprawiwszy doktora, pozbywszy się Żużla, na którego pogderał, odpędziwszy ludzi, pozamykawszy drzwi, poszedł do żony.
Parę dni minęły pospolitym trybem, ale Żużel nastraszony ostatniemi wypadkami, poczynał się niepokoić