Strona:J.I.Kraszewski - Czercza mogiła.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było, że temu co wczoraj się stało, sam już nie wierzył i inaczej to sobie jakoś tłumaczyć musiał.
Żużel oglądając się trwożliwie po izbie, dostrzegł tylko, że portretu Polikarpa Huńcewicza nie było ani na ścianie, ani na podłodze i całkiem gdzieś zniknął.
Hawnul jakby się domyślił o co go Żużel miał prosić, nie dał mu nawet ust otworzyć.
— Miałeś waść dosyć przykrego zajęcia pod te czasy — rzekł spokojnie — jestem kontent z waszeci... wybierz sobie ze stada parę klaczy z łoszętami, a nie mów mi o zmianie kondycji, bo o tym i słyszeć nie chcę. Rozpakuj manatki i pozostań z nami... źle ci nie będzie.
Rodzaj daru szczególniej ujął nadzwyczaj Żużla. Szlachcicowi gdyby był dał bodaj jakie tysiąc złotych, wszystko nie to, co parę klaczy ze źrebiętami! trafił w słabą stronę przebiegły Hawnul, dając mu zamiast jakiej takiej rzeczywistości, droższą nad wszystko nadzieję. Para klaczy! to całe już stado w przyszłości, a co pociech! co marzeń, a co kłopotu! Żużel za kolana go ścisnął i ujęty tym darem, pozostał.
W domu powróciło wszystko do dawnego porządku, drzwi się znowu pozamykały, ustały wymówki i płacze, pani legła w łóżku... o dziecku ani słychu co się z niem stało. Hawnul się prawie nie pokazywał, wyszedł obdarowawszy ekonoma, zamknął się i oko go ludzkie nie postrzegło więcej. Czeladź, że się niezmiernie obawiała pana, ani pisnęła o wypadku wczorajszym, i po cichu tylko między sobą, ścian i okien unikając, słówko czasem