Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Zaręczyny Jana Bełzkiego.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
31
ZARĘCZYNY JANA BEŁZKIEGO

gwałtownie, schwycił i, zanim ochłonąłem, była przedemną, podając mi obie dłonie.
— Długo czekałeś? — rzekła cicho po polsku.
Nie mogłem się gniewać, a nawet było śmiesznem okazywać niezadowolenie, — jednak musiałem być nieswój i sztywny, bo mnie Valfort, trzymając jeszcze spienione konie, tak ze swego wysokiego kozła zagadnął:
— Oto jest Bełzki, zamrożony w posąg oczekiwania. Jeżeli go ten gorący shake-hands nie rozpuści, doprawdy stał się lodem.
Nic mu nie odpowiedziałem. Nie znoszę, gdy kto na mnie, choć bez żółci, rzuci komiczne światło. Co gorsza, czułem się prześcigniętym. To, co mówił