Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
55
ZA BŁĘKITAMI

Zboczyli z szosy w aleję lipową włączoną do młodszego ogrodu, i wkrótce podcinane batem konie, spienione, zajechały tęgim kłusem przed dom biały, parterowy, piętrowy, rozłożysty, niewiadomo gdzie kończący się z powodu ilości przybudówek i połączeń z oficynami. Widać tu było, jak na rzymskim Palatynie, kilka warstw budowlanych jedną na drugiej, od domu Romulusa aż do pałacu Liwii.
We drzwiach, szeroko otwartych na duży ciemny przedpokój, ukazał się wspaniały szlachcic z siwym wąsem i czubem, z trzema podbródkami. Surdut leżał na nim, jak żupan, a laskę trzymał przy sobie, niby karabelę. Wolną rękę wzniósł z ozdobną fantazyą do góry.