Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
27
ZA BŁĘKITAMI

Pocałował palce z rozrzewnieniem.
— Ech, mój Franiu, jak ty znowu gadasz?
— No cóż? widziałem, jak wsiadała na konia. Czegóż nie mam patrzeć? Albo dlaczego ona nie ma mieć pięknych łydek?
— Już dobrze. Jak się nazywa?
— Halka Marliczówna.
— Córka tego bogatego Marlicza?
— Nie — i to jest właśnie jej defekt: nie ma posagu. Dla tego też ja nie mogę o niej myśleć. Ożeń się ty z nią, Stachu.
— Ech, ja... już stary jestem, dla niej w każdym razie.
— Cóż znowu? masz trzydzieści trzy lata.
— Trzydzieści pięć.