Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
137
ZA BŁĘKITAMI

Okszyc położył kościste ręce na miękkich włosach Frania i uściskał go po ojcowsku:
— Tak, mój chłopcze, rzecz skończona: jutro jedziemy do rejenta, do Lublina, a stamtąd ruszysz zapewne do Warszawy, gdzie wiesz, co masz uczynić. A pamiętaj, co ci zawsze Okszyc mówił o miłości. To nie są stare bajki, to zapomniane wielkie prawdy.
Dziesięć minut potem pan Stanisław usłyszał pod oknami rozgłośny galop konia Wareckiego, jakiś tryumfalny.