Strona:Józef Weyssenhoff - Za błękitami.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
120
JÓZEF WEYSSENHOFF

Okszyc miewał często sny, które go uderzały realizmem szczegółów. Nie wierzył w ich własności prorocze, zajmował go jednak świat snów swą logiką osobną, potęgą obrazowania i nadzwyczajnemi skrótami wrażeń.
— Jak mi dzisiaj niedobrze!
Zapiął pod szyję watowany kubrak i wstrząsnął się. A dzień nie był zimny, tylko szary i zwiędły; nie było prawie przestrzeni między wierzchołkami wielkich drzew a mętnem niebem, po którem leniwo płynęły smutne wrony i kawki.
Pan Stanisław wrócił do domu i zobaczył na zwykłem miejscu, w pokoju zwanym biblioteką, torbę pocztową, przynoszącą mu codziennie listy i gazety do Bernatowic.