Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   4   —

— Bardzo mi przyjemnie. A powołanie wasze, obywatelu?
— Jestem stolarzem.
Pan Apolinary poczuł bodziec szczerze demokratycznego uczucia i wyciągnął dłoń do narodowego stolarza. Poszli razem.
— Bo to, proszę pana — mówił Koziejewski — trzeba żyć z nimi, żeby wiedzieć. Kto im gada o strajku i zyskach, ten brat, towarzysz; a kto o pracy — burżuj, szpicel. Naród się bałamuci — będzie z tego bieda.
— Masz pan i w swoim warsztacie kłopot? Nie chcą robić?
— Żeby to dzisiaj! Ale strajkują na umór od trzech tygodni. I po zapłatę przychodzą w sobotę, że to niby z rozkazu strajkują.
— Któż im rozkazuje?
— Są tacy. A mają posłuch u robotników, niczem księża u chłopów.
Pan Budzisz zamilkł, nie wiedział bowiem, co zdrowego podać jako pokarm duchowy młodszemu bratu, za którego miał pana Koziejewskiego. — Strajk kolejowy — silny to jednak młot. Bez niego nie dożylibyśmy może dnia konstytucyi. Ale do jakich granic ma się posunąć strajk powszechny? Czy bezrobocie np. piekarzy wpływa na ustępstw a rządu? Czy spędzanie doro żek z ulicy przyczynia się do tryumfu wolności? Tych nurtujących go zagadnień nie powierzył pan