Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   70   —

stu eksperymenty swych hypotez. Jakby też działało elektryzowanie na człowieka zakutego w dyby, który drgnąć nie może? Albo czy przez odcięcie ręki i natarcie rany nowym jakimś kordyałem nie możnaby wywołać odrośnięcia innej, lepszej ręki? To pouczające dla przyszłych zastosowań, ale nam napewno na zdrowie nie wyjdzie.
Pan Apolinary aż się wzdrygnął od wymienionych tortur.
— Ależ gadasz, dobrodzieju mój...
— Co?... — uśmiechnął się pan Jan. — Gadam niepotrzebnie, bo oni mnie ani słyszą, ani chcieliby słuchać.
— Dobrze jednak i mnie... — zaczął pan Apolinary, ale urwał.
— Tak, mój serdeczny, z dzisiejszymi naszymi czy nie naszymi socyalistami do ładu nie trafisz, nie namówisz ich do wspólnej z nami narodowej roboty.
— Tymczasem dobrze, że mieli przedstawiciela na sesyi — odpowiedział Apolinary.
— A dobrze. Najprzód obrady nasze, jak i zamiary, są zupełnie jawne. A ten pan Maro, któremu nie chcę ubliżać, choć się i nie połączy z nami w tej robocie, może przecie oceni naszą szczerą chęć służenia krajowi i nie zechce nam przeszkadzać.
— A co myślisz o panu Sartorze?
— O panu Sartorze?... Zamało go znam je-