Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   58   —

— Ja także gotów jestem do usług — rzekł Szafraniec.
— Nie omieszkam powtórzyć tego mym przyjaciołom politycznym — odparł Budzisz ceremonialnie.
Bardzo byli podobni do pełnomocnych ministrów traktujących między sobą potencyi.
Zamilkli na chwilę. Każdy z nich o czemś marzył. Heydenstein pochylił się i kiwał głową; Szafraniec owszem głowę zadarł i patrzył, pozornie bezmyślnie, na obrazek żołnierski wypadający mu w kierunku nosa; Budzisz przygryzał wąsa. Wszyscy trzej gdzieś pojechali wyobraźnią. O kazało się niebawem dokąd, gdy przemówił Szafraniec:
— W Petersburgu niezupełnie teraz bezpiecznie, ale skoro zachodzi pilna potrzeba — trudno...
— Ja znam hrabiego Wittego oddawna — rekomendował się Heydenstein. — Nawet bardzo był na mnie łaskaw.
— O, i ja także go znam. W ministeryum finansów miewałem z nim do czynienia.
— Ty młody jesteś, Adamie. Ja z nim mawiałem jeszcze w sprawach kolejowych.
Teraz Budzisz zrozumiał dokładnie zamiary swych gości. Zrozumiał zarazem, że o deputacyi tak samo jak on, nic nie wiedzą, a w dodatku że jego, Budzisza, mają za coś w rodzaju członka