Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   32   —

padek, i rzekł niedbale, wskazując na meble jadalni:
— To ten styl. Ale ja z zasady popieram nowe modele.
W salonie powrócono niezwłocznie do rozmowy o »Platformie« i jej rozgałęzieniach. Ludzie czynu używać zwykli, w dzisiejszych gorączkowych czasach, tyle tylko czasu na jedzenie, ile matematycznie potrzeba na przełknięcie.
Pan Sartor zauważył cień zniechęcenia na twarzy pana Budzisza i odgadł, że kosztowność przedsięwzięcia go zaniepokoiła. Ale nie był to jedyny powód niepokoju w duszy naszego bohatera, który był dzisiaj mniej pogodny i nie swój.
Sartor, wychyliwszy nerwowo kieliszek koniaku, mlasnął stanowczo językiem i rzekł:
— Mamy liczne oferty ludzi pragnących przyłączyć się do naszego działania. Cisną się różni, ofiarując swój udział w pracy i pieniądzach. Ale my chcemy stworzyć blok jednomyślny i sprężysty, możemy więc przyjmować tylko ludzi należycie przygotowanych do akcyi.
— Pożądane byłoby dla nas przedewszystkiem moralne poparcie pana radcy — dodał Kolejko. — Udział jego pieniężny mógłby się ograniczyć do niewielkiej sumy, np. dwudziestu pięciu tysięcy...
Pan Apolinary przyzwyczaił się już do tego, że go uprzejmy ekonomista uporczywie nazywał »radcą« bez wszelakiej zasady. Ale suma wyma-