Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - W ogniu.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   18   —

jak i inni, zapaliła papierosa i podparła się obu łokciami o stół. Oczy jej biegły za obłoczkami dymu w jakieś marzenia pogodniejsze, zapewne osobiste; zwracały się do obecnych, zwłaszcza do Demla, bardziej po kobiecemu. Demel zaś marszczył czoło i oczy mrużył, jak człowiek, który wmawia w siebie, że mu spocząć nie wolno. Pan Apolinary sapał i dopijał piwo.
Wtem Demel drgnął, spojrzawszy na zegar, który wskazywał pół do dziesiątej.
— Trzeba już na ulicę.
Ola wyprostowała się zaraz sprężyście i obciągnęła na sobie bluzkę.
— Poczekajcież, ludzie niezmordowani! Dajcie sobie chwilę odpoczynku po obiedzie. To zdrowo.
Widząc jednak, że młodzi są już stanowczo na wylocie i przybrali postawy pochodowe, pan Apolinary zażądał rachunku.
— Pięć rubli, dziewięćdziesiąt — wyrzekła słodko usługująca Żydówka.
— Ile?! — wtrącił się Demel, groźnie spoglądając na służącą.
— Porcye byli na sześć osób, — wódka, piwo, śledź...
— Gdzież taksa?
— Dajcie im pokój, niech sobie zarobią; dali nam jeść kapitalnie — rozstrzygnął sprzeczkę pan Apolinary, płacąc.
Demel chciał protestować, iść do gospodarza,