Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   70   —

ckiewiczowa (tak!), włożyła swą zieloną suknię i czekoladowy kapelusz z piórem. Była bowiem niedziela.
Panu Apolinaremu służył wybornie klimat litewski, wzmagał w nim humor i apetyt. Do porannej, ze wszech miar mickiewiczowskiej kawy podawano takie półgęski, serki »dołowane« z kminem, szpekkuchy, że trzeba je było zakropić kieliszkiem przedniej »familijnej« starki, a po starce znowu przekąsić.
— Jem za dwóch, dobrodzieju mój, i czuję się lekkim! Prawdziwa kuracya po naszej polityce warszawskiej!
— To i chwała Bogu — odpowiadał Hieronim.
Ale pokrzepione zdrowie Budzisza koronnego nie objawiało się bynajmniej przez lenistwo sybarytyczne, owszem, przez przypływ pomysłowości.
— Muszę wygłosić w Wilnie ten odczyt o Unii, o którym ci już wspominałem, bracie Hieronimie. Rzecz jest zupełnie na czasie.
— Można — odpowiedział Litwin bez zapału.
— Trzeba, dobrodzieju mój! Jakże to zostawić bez silnej odpowiedzi te wszystkie napaści na Polaków? Co innego zajmować się ludem, jak twoje panie. Co innego pozwalać mówić po litewsku, komu wola, albo i, drukować. Ale dawać sobie jeździć po nosie,