Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   382   —

co gadała za nich noc ich własna, że świat jest mój i twój, że życie nowe otwiera się przed nimi wspólne, jedyne, aż dziwna, jakie jasne.
Wiedzieli, że równi są sobie, najpiękniejsi i pożądani; z dusz ich opadły wstydy i wahania; moce ich wszystkie dążyły ku sobie, aby się spoić w jeden poryw ku zbliżającemu się szczęściu. Szło do nich przez ten raj nocny, oczekujący; słyszeli w piersiach tętna jego przyśpieszonych, niby podwójnych kroków.
Doszli tak do miejsca, gdzie baryera znaczyła brzeg urwiska, i stanęli nie zasłonięci w pełnem świetle miesięcznem. Blask uderzył żywy od obnażonych ramion Krystyny, które pośród bladości otaczającej zaświeciły różowsze. Dopiero tu Kazimierz odezwał się głosem zdławionym:
— Co my robimy? noc taka chłodna!
— Nie czuję... noc kochana...
— Ach! czemżeby tu okryć... — zawołał Kazimierz nieprzytomnie, wpatrując się tylko w ramiona Krystyny, które powiew ziębił.
Ale ramiona zafalowały bez dreszczu, przelewne rozkoszą, i cała postać Krystyny przysunęła się do Kazimierza, niby tuląc się pod jego płaszcz nie istniejący. Spojrzał — w oczach jej księżyc zachodził mgłą, a usta pałały, jak róża nocna, pod promieniem odkryta.