Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   378   —

tych, lub czających się do swoich celów, torują sobie przez ich zdania i zabiegi kierunek jeden, wspólny; jak są we dwoje mądrzejsi; jak dobrze im przy sobie nawzajem. Nieznacznie i bez umowy zaczęli mówić poufnie i serdecznie, używać jakiejś między sobą liczby mnogiej, albo raczej podwójnej.
— My odmienne będziemy popierali odrodzenie Litwy — mówiła Krystyna po toaście pani Budziszowej.
— Tak, my mamy szerszą ojczyznę — odpowiedział Kazimierz.
Gdyby które z nich zapytało, co znaczy »my«, zarumieniliby się, albo stanęli przed koniecznością zasadniczych tłómaczeń. Ale nie pytał ani on, ani ona. Coś żywiołowego, jak pomnożenie tlenu w atmosferze, jak dur magnetyczny, ogarniało ich splotami, wiążącymi nierozłącznie. Czasu nie mieli na zdanie sobie sprawy, co to jest. Mówili bowiem o rzeczach bardzo ważnych, o pracy narodowej rozumnej, o związku ludzi dobrej woli, o zakładaniu gniazd i ognisk kultury prawdziwej na tej Litwie, zagrożonej przez nierozwagę młodszych, przez ospałość starszych, przez roboty obce i wrogie.
— Panie Kazimierzu! W całym tym patosie, który tu słyszymy, jeden tylko pan Hieronim Budzisz przemówił mi do serca. Weźmiemy go do naszego związku.