Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   376   —

cem. My wierzymy zawsze, nas nie zdradzą. My nie chcemy straty naszego narodu i nie odbijamy od wspólnej roboty rąk, które przez długie wieki nas prowadziły, jak by to nie było, na pożytek. A żeby tak, jak dzisiaj w Wiszunach, otworzyłyby się serca do siebie i nie znalazłyby w sobie nic prócz życzliwości i chęci krajowego dobra, to my nigdy nie podnieśliby głosu przeciw was, panowie Polacy z krwi litewskiej, czy polskiej, tylko jeszcze silniej ujęliby się z wami za ręce. My i kochać umiemy cicho, mocno i na wieki. To też ja, wierząc, że w towarzystwie, gdzie mnie przyszło się dzisiaj dziękować za równe przyjęcie, Litwa ma tylko przyjaciół i ojców, mogę bez obrazy dla swoich ideałów zawołać: taka Polska niech żyje!
Sękata i niemal cudzoziemska, choć z głębin płynąca wymowa Litwina wywołała zgodny okrzyk aprobacyjny. Miłaknis kłaniał się na wszystkie strony, blado i chmurnie uśmiechnięty, lecz szczęśliwy, jak człowiek, który przebył ciężką operacyę.
Wtedy to łza zabłysła na ciemnym policzku Chmary. Powstał i długo wytrzymał na sobie natężoną uwagę towarzystwa, milcząc, z zamrużonemi zupełnie oczyma. I widzieli wszyscy, jak ze szpar oczu drgających spłynęła polska Iza, długo strzymywana poli-