Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   357   —

— O, tak gadajmy! Jam tu nie zwykłym swatem, ani ciekawym cudzych tajemnic, tylko Krysia to już... moja ziemska troska jedyna...
Pokrył rozrzewnienie, macerując długo szorstki, w szlachetne fałdy ułożony podbródek.
— ...Więc zgadłem i to, co do siebie czujecie, i to, co was zapewne skłania do namysłu. Ona mówi, że pan musisz koniecznie bogato się ożenić...
— Co znowu?! — zawołał Kazimierz gorąco — to inni wymyślili o mnie, czy dla mnie! — A widzi pan... A sam, ręczę, że myślałeś o swoich niedostatecznych środkach?
— Rzeczywiście... pani Krystyna przywykła do pałaców.
— I mieszka od miesiąca w tej mojej chacie. Nigdym jej nie widział weselszą, bardziej zadowoloną ze swego mieszkania i z siebie samej.
— Więc ksiądz myśli?...
— Myślę, że względy pieniężne w dobieraniu się małżeństw są trzeciorzędne... gdzie tam! na ostatnim planie. Chyba, że mają się pobrać przedstawiciele dwóch firm kupieckich, albo zupełni nędzarze. Kupcami nie jesteście, a nędzarzami także nie. Przecież masz pan środki do życia?