Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   355   —

ktorowie... Przecież ksiądz profesor nauczał, teraz pisze?...
— Trochę tam tego pisania — machnął ksiądz ręką, jednak uśmiechnął się do swego dzieła, które mu było wymówką wygodnego życia i ukochanym celem. — Nie mówmy o starych, płacących jeszcze coś ze swych zapasów bliźniemu; mówmy o młodzieży, o przyszłości, o panu. Pan chce się tu osiedlić?
— Masz tobie! — pomyślał Kazimierz — nie wykręcę się...
Ale spojrzał na towarzysza i zadziwił się serdecznym blaskiem jego oczu. Więc osądził, że nic nie stoi na zawadzie poufniejszej rozmowie z tym dobrym, mądrym człowiekiem i... tak blizkim Krystyny.
— Prawdziwiebym rad tu zamieszkał, tylko... nie wiem, czy mi wystarczą środki materyalne.
— Przecie słyszałem, że pan chce budować przędzalnię? Fabryka tu, czy tam, będzie równie kosztowna. A może tu i tańsza wobec mnóstwa lnu w okolicy i cen niższych? Ale nie znam się na tem. Jednak przypuszczam, a nawet wiem napewno, że pan nie jesteś tylko fabrykantem, lecz i obywatelem. Sprowadź się pan do nas, załóż piękne, chrześcijańskie, polskie gniazdo u nas. To jest główna akcya, której nam tu potrzeba.