Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   19   —

ślił bowiem położyć tamę zalewowi litwomanii za pomocą odczytu, który wygłosi o unii Litwy z Polską. Regularnego odczytu nigdy jeszcze nie próbował, ale porwać wymową salę, ba nawet tłumy, było mu nie pierwszyzną.
Pan Apolinary liczył na płomienne powołanie, które odnalazł w sobie nagle przed paru laty, na swoją gwiazdę. Tak — wygłosi odczyt o Unii... Szkoda, że do 500-tnej rocznicy Horodła jeszcze kilka lat... Tak długo czekać nie można — zachodzi pilna potrzeba.
Przygotowywał się więc gorliwie. Siedział w księgach i broszurach i tego dnia, na który przyjazd swój zapowiedział Kazimierz Rokszycki.
Z radosnem uczuciem powitalnem posunął się pan Apolinary ku drzwiom, do których zapukano dyskretnie. Ale na progu ukazał się mężczyzna starszy, bardzo wysoki, wcale nieznajomy.
— Czy Apolinary Budzisz? — zapytał lakonicznie gość.
— Tak jest, do usług.
Z potężnych bar, pochylonych, zdawało się, nie przez trud wieku, lecz przez zwyczaj spoglądania z wysokości, wynurzała się do pana Apolinarego wielka głowa jasnowłosa z rozrzewnionemi zagadkowo oczyma.