Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   6   —

— Zaledwie wysiadłem z wagonu. Przyszedłem coś zjeść, bo przespałem całą podróż razem z porą obiadową.
— Szlachetne zdrowie!
Pasterkowskiemu wydał się wykrzyknik Litwina zbyt poufałym w stosunku do osoby dygnitarza z Korony.
— Praca, panie Litaworze, praca! My tak zawsze: pracujemy dniem i nocą. Nie dziw, że kolega Budzisz skorzystał z rzadkiej okazyi wytchnienia. Pewno po jakiej nocnej sesyi w komitecie? co, panie Apolinary?
— Niema się czem chwalić, panie Tytusie.
Wstrzemięźliwość gościa rzuciła pewien chłód na kwitnącą przy tym stole wysoką temperaturę przyjaźni. Pan Apolinary zamówił parę potraw, a dwaj współbiesiadnicy przycichli, pociągając wina ze szklanek. Wkrótce odezwał się innym tonem Pasterkowski, marszcząc myślące brwi tajemniczo:
— A paragraf sześćdziesiąty zmodyfikowaliście?
— Sześćdziesiąty?.. pozostał. Wyborną tu dają sałatkę śledziową.
Pan Tytus sapnął trochę niecierpliwie i zwrócił się do Fedkowicza, który tymczasem, ciągnąc namiętnie dym z papierosa, niewinnem, ale badawczem spojrzeniem raz po raz spoglądał na nowo przybyłego.
— Więc, panie Litaworze, możemy koń-