Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Unia.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   97   —

— Nie mogłem pani o to posądzać...
Księżna przybrała wyraz rozbawiony, dziewczęcy, który jeszcze jako tako jej się udawał. Objaśniła żart poprzedni:
— Wyszłam za mąż w siedemnastym roku życia. Trudno mi jeszcze przywyknąć do zupełnej powagi...
Ten urywek biograficzny był powleczony lekkim smętkiem i zapachem perfum nieokreślonych, przypominającym Kazimierzowi Paryż, walca i różne wrażenia ze sfery lekkomyślnej. Księżna, choć minęła już czterdziestkę, miała, zwłaszcza przy oświetleniu wieczornem, twarz dosyć świeżą i szaroniebieskie, wymowne oczy. Całą jej postać zresztą cechowała mądrość światowa i wielka wprawa w obcowaniu z mężczyzną.
— Słyszałam od Chmary, że pan przyjechał tu studyować len. Czy to żart?
— Dlaczego żart? — Bo pan wygląda zabawniej, niż taki człowiek od lnu.
— Może dlatego, że nie ciągle przędę, lecz się i raduję z bliższego poznania pięknej Litwy.
Księżna zmrużyła uśmiechnięte oczy, jakby zapytując, czy słowo »Litwa« oznacza kraj, czy Litwinki. Kazimierz mówił tak, że mogło znaczyć to i owo.
— Trzeba się dłużej tu zatrzymać — na-