Strona:Józef Weyssenhoff - Syn marnotrawny.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   2   —

się rozwinąć w katechizm obywatelski dla błąkających się pośród (nieustalonych nowożytnych poglądów na życie.
Patryarchalność jest jedną z podwalin ich wielkości; zatem głowa rodu, pan Maciej, streszcza w sobie zalety i zasady rodziny, sam jest żywą jej zasadą. Nie należy do ludzi tak zwanych »sympatycznych«, sympatyczność jest bowiem zawsze pełna ustępstw dla słabości bliźnich, a pan Maciej słabości wszystkie potępia, nie poczuwając się prawie do żadnej. Wyciosany z granitu, nieprzepuszczalny na wpływy, posągowy, niby żyjący antenat, stary Dubieński trzyma wysoko swój sztandar, na którym pod klejnotem rodzinnym »Dąb« wypisał godło: »Bóg mnie złamie, ludzie nie zegną«. Ten upór mógłby być pospolity w innym niż pan Maciej człowieku.
O żonie pana Macieja dawno już mówić przestano; umarła młodo, zostawiając troje dzieci.
Starszy syn, Romuald, nadzieja i podpora rodziny, ma lat trzydzieści, mieszka przy ojcu, zaprawiając się do przyszłego przodownictwa. Dla niego to pan Maciej stara się o założenie ordynacyi, która dla wpływu i wielmożności rodziny słałaby się wieczystą ostoją. Romuald fizycznie i moralnie jest nieodrodnym spadkobiercą ojca, przypomina też portrety sławnego przodka, kasztelana Dubieńskiego, który w końcu XVIII wieku pomnożył znacznie majątek i odnowił splendor starożytnego swego rodu. Jeżeli Romuald przyniósł z sobą na świat — jakieś porywy osobiste, jakieś cechy indywidualne, wychowanie okrzesało je i postrzygło, jak te drzewa, przeznaczone do szpaleru, którym zakazane są dowolne wybujałości. Dęby Dubieńskich stoją zwartym, wyniosłym szpalerem