Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/96

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   88   —

bankiem? nad panem Blanc? nad dobrym księciem?
— A niech ich dyabli! Ale dlaczego Żyd wygra, a porządny człowiek nigdy?
— Krupierzy są przez Żyda opłaceni.
— Co pan opowiada! Tutaj jest kontrola bezwzględna i nieomylna.
— Uważajmy. Znowu maksymum...
Rubenson wygrywał. Rączki pani de Sertonville uwijały się w kierunku od środka stołu do uśmiechniętego towarzysza i sprawiały się dokładnie, chociaż tak lekko i niedbale. Nareszcie Rubenson doszedł do zamierzonej na dzisiaj cyfry i odepchnął się od stołu. Rzucił paręset franków w formie gratyfikacyi spoconym krupierom, którzy przyjęli je z głośnem »podziękowaniem panu baronowi«.
Fernanda pociągnęła Kobryńskiego za sobą do atrium.
— Wracam dziś z panem do Nizzy powozem.
— Ze mną?! Służę z radością. Pozwoli mi pani odpowiednio urządzić się.
— Mam swój powóz, obstalowany na godzinę jedenastą, po obiedzie.
— To już nie będę mógł powrócić pociągiem do Monte Carlo?
— Czy pan chce wracać?
Proste to zapytanie wypowiedziała naturalnie, nie zajrzawszy nawet w oczy Kobryńskiemu, ale