Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/426

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   418   —

— Panie Jerzy! chwila jest ważna. Trzeba się dzisiaj pozbyć wszelkich wybiegów, aby się ze mną rozmówić. Nie pomogą tu ani frazesy, ani jakieś podarunki!
Trącił blachę odwrotem ręki, aż zadzwoniła, posuwając się po stole; ale przyszła mu natychmiast rozwaga, że przedmiot jest godzien poszanowania, więc go przygarnął; jednak tonu nie zmienił:
— List twój, który otrzymałem w przeszłym tygodniu, jest bardzo pięknie napisany, jednak nie zawiera żadnych stanowczych odpowiedzi na nasze zapytania.
— Zapytania? — zadziwił się Jerzy — nie dostałem żadnego listu, ani zapytań...
— Jednak zapytania moje znasz, bo są niezmienne. Nazwijmy więc to żądaniami. Jesteś pod pewnym względem dość wyrobiony; zrozumiesz więc, że całe twe życie przyszłe zależy od postanowień, które teraz poweźmiesz. Ja cofać się nie zwykłem. Jeżeli więc jakikolwiek z twych zamiarów stoi w sprzeczności z zasadami rodziny naszej, powiedz mi to odrazu. Już czasu niema do namysłu. Wszyscy jesteśmy tu w komplecie i czekamy na twe zapewnienia. Stryj Tadeusz jest z nami; ja już dziś ręczę za niego. Choć późno, dojrzał. Czekamy.
Jerzy ujął czoło dłonią, tłumiąc jakieś burzliwe myśli, czy skrupuły, czy tylko wspomnienia. Gdy odsłonił oczy, spojrzał nareszcie prosto