Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   29   —

głowa zdawała się spoczywać na trofeach skorupiastych, ułożonych w kształt piramidy. U dołu ryciny widniał herb Dąb, pod hrabiowską koroną, między dwiema nieczytelnemi podobiznami podpisów, po angielsku i po turecku.
Pan Maciej wpatrywał się czasem w ten portret z rodzinną tkliwością:
— Co z ciebie jeszcze będzie? Czyś się już zatrzymał, bracie? W duchu życzył gorąco, aby brat już się zatrzymał. Mogłaby z niego być pociecha i podpora.
Nie widzieli się od wieków. Ostatni raz spotkali się w Wiedniu, gdy Maciej, o pięć lat starszy, wracał ze ślubnej podróży, a Tadeusz grał resztką majątku, wcześnie odziedziczonego, w klubie wiedeńskim. Byli wówczas podobni do siebie fizycznie, choć bardzo różni moralnie. Teraz, sądząc z portretu, zatarło się i fizyczne podobieństwo: Tadeusz nosił krótko postrzyżoną brodę i powagę jakąś obcą, przepolerowaną zagranicą, miał nadto uśmiech trochę gorzki, jakby pamiętający ciężkie przedsmaki i smutne obrzaski rozkoszy.
Ktoś powracający z Londynu widział pana Tadeusza i opowiedział Dubieńskim, że stryj znacznie posiwiał. Wywarło to wrażenie w Chojnogórze. Szron był rękojmią stalszych zamiarów, chłodniejszych zapatrywań i wróżył o przyszłem, daj Boże, najlepszem porozumieniu między krewnymi.