Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   341   —

że ma «okazye» niebywałe, przeznaczone na Paryż, ale które tutaj zbyłby chętnie z powodu «końca sezonu». Dodał też, że służy kredytem.
Nowy powód do zakłopotania Anny.
Zwróciła się do Jerzego:
— Za kogo mnie tu mają!... O! żadnych wspaniałości... Coś zastosowanego do mnie. Mały pierścionek, taki, abym mogła się odwzajemnić...
Pochylili się oboje nad wyborem pierścionków. Podczas gdy Anna zawieszoną ręką zdawała się haftować kosztowne wzory po aksamicie, Jerzy, oparty o stół, nachylony blizko do jej twarzy, przeplatał prozę cyfr i karatów gorącym szeptem:
— Doskonale... szmaragd... rubin, wszystko jedno... Moje najukochańsze dziecko... Dobrze. Ten ci się podoba?... Mnie podoba się wszystko, czego rączką dotkniesz, na co spojrzysz, moja gwiazdko szczęśliwa...
Jubiler, trafnie oceniając sytuacyę i zamiary kupujących, oddalił się nieco, dyskretnie.
Wybrali nareszcie dwa rubiny po kilku słodkich napomnieniach ze strony Anny, która okazała się praktyczniejszą. i trzeźwiejszą od Jerzego. Gdy pierścionki znalazły się już odosobnione na stole, w dwóch otwartych pudełkach, Anna podsuwając nieśmiało pierścionek ku Jerzemu, rzekła cicho:
— Weź swój.
Cała w bieli, niby w ślubnej sukni, dysząca