Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   317   —

Daj mi ust skosztować... nie broń się, jam twój na wieki. Skoro więc mamy się pobrać... Anno...
Odsunęła się od niego silnie, ale tak miłośnie i łaskawie, że nie mógł podejrzewać szczerości jej słów:
— Nie pora. Pan wie, że mu ufam i dawno już oddałam mu serce... Ale teraz trzeba ratować tego człowieka. Pan zrobi co tylko możliwe... Zrobisz to dla mnie, Jerzy?
— Co tylko w ludzkiej mocy, ale pozwól... pobłogosław mnie na tę wyprawę, daj mi stopy swe ucałować, powtórz raz jeszcze...
I klękał i znów wstawał, aż Anna rzekła stanowczo:
— Panie Jerzy! — jesteśmy w cudzym domu i każda chwila droga. Jeżeli mnie kochasz, idź i działaj.
Dubieński zerwał się i poszedł szybko ku wyjściu. Zawrócił się:
— Dokąd mam dać znać, jeżeli coś uzyskam?
— Zapewne tutaj...
Pobiegła do drzwi, za któremi znikła pani de Nielles, i zawołała:
— Hrabino! czy tutaj czekać będziemy?
Pani de Nielles wbiegła żywo do salonu; dowiedziała się, że Dubieński wybiera się do tych panów.
— Czy pan wie, gdzie się znajduje d’Anjorrant?