Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   307   —

Ale chodzi teraz o skutki mojego wystąpienia. Za panią de Sertonville ujmuje się, jak widzę, cała Nizza.
— Przepraszam — rzekł Słuszka; — ja wcale nie należę do tych, którzy się ujmują. Myślałem długo nad postępkiem pana (ja wiele myślę) i może postąpiłbym tak samo, gdybym zauważył coś groźnego.
— Spotkałem przecie na ulicy pannę Granowską i tamtą osobę, trzymające się pod ręce, jednakowo ubrane, jak dwie siostry!
— Tego nie wiedziałem... tego jeszcze nie było przed moim wyjazdem do Rzymu. Wypuściłem ich z pod obserwacyi. To bardzo niestosowne dla panny Krysi, i teraz rozumiem zupełnie pański postępek. Ja sam nawet chciałem się w to wmieszać...
— A widzi pan. Szkoda tylko, że słowa moje dotarły do pani de Sertonville i pobudziły jej zemstę, szkodliwą dla Granowskich z powodu rozgłosu, a dla mnie kłopotliwą.
— Tak. Tu znowu szkoda, że pan pozwolił tak się rozgadać Kobryńskiemu, który taktu nie ma za trzy grosze.
— Z Kobryńskim skończona sprawa. Mam dużo poważniejszą z d’Anjorrant’em.
— Co? jaką? nic nie wiem.
Oleski opowiedział dokładnie o świeżej burzy w klubie.
W miarę jak mówił, Słuszka rozpromieniał