Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   299   —

wał w klubie nicejskim. Żałował też naprawdę swych działań ostatnich: ostrzeżenia pani Granowskiej i puszczenia płazem Kobryńskiemu jego pretensyonalnej perory.
— Jedni mnie ostro sądzą, inni mnie bronią, nie wiem co wolę z dwojga; jestem pod opieką tego nienawistnego stada, które już zabierałem się pożegnać na zawsze. To doprawdy zbyt śmieszne dla mnie. Tylko kobieta może poważnego człowieka zapędzić w takie opały!
Gdy spostrzegł, że czyni zarzut pani Annie, z tego, że sam za nią podążył i pozostał w Nizzy, cofnął się przed własną niesprawiedliwością, ale znów powracał do gorzkich poprzednich rozmyślań. Opanował go niepokój i niezadowolenie z siebie. Nie mógł odzyskać równowagi.
Przed wieczorem przyszła wielka koperta z herbem, którego rysunek Fabiusz pamiętał: te dwa anioły klęczące, zwrócone ku sobie wystudyował na jachcie d’Anjorranta w pamiętny ranek, gdy oczekiwał powrotu Anny z uczty na morzu. Znak i ten, który go nosił, był dla Oleskiego symbolem sił nienawistnych.
— A to co? zaproszenie jakieś?
List brzmiał jak następuje:

»Panie!

Zmuszony widzieć się z panem dla objaśnień w sprawie osobistej, upraszam o możliwe rychle oznaczenie mi miejsca schadzki. Udałbym się