Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   17   —

mówią, mam posądzenia... Powiedz, moje dziecko, wszak to kobieta trzyma Jerzego?
Terenia zaostrzyła dowcipny swój uśmiech:
— Przed ciocią nic się nie ukryje.
Panna Paulina zaś pochwyciła wyznanie, przełknęła i pokiwała głową:
— To najgorzej.
— Tak, ciociu, niedobrze jest. Ale tem bardziej jestem zdania, że nie można działać gwałtownie. Chłopiec się uprze, il va se buter. Tu trzeba jakiegoś mądrego a życzliwego wpływu. Gdy się ma do czynienia z uczuciem, trzeba ostrożnie. Prawda, ciociu, że niema nic nad uczucie?... il n’y a que ça.
Stara panna naszkicowała jakiś uśmiech połączony z westchnieniem.
— Tu trzeba kobiecej ręki, ciociu... Mówiłam Władziowi wczoraj wieczorem, że gdybym ja mogła porozmawiać z Jerzym, byłoby dobrze. My z nim mamy różne rzeczy wspólne, on się ze mną porozumie.
— Trudnoby ci było jednak rozmawiać z nim o takich rzeczach. Jako mężatka, masz przywileje, ale zawsze... A wreszcie, gdzież go spotkasz?
— Żebyśmy mogli pojechać z Władziem do Nizzy, ręczę, że wyrwalibyśmy Jerzego ze złego towarzystwa. Ale pojechać nie tak łatwo: podróż kosztowna i pobyt kosztowny...
— Przedstaw to ojcu.