Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   238   —

niu. Dubieński zaś, poetycznie zakochany, widzi pewną osobę tylko w obłokach.
— Ja? zakochany?
— Panie Dubieński! pan widzi dobrze, co się naokoło dzieje w knajpie, a ja, stary ćwik, nie miałbym widzieć, co się dzieje naokoło mnie w życiu?
Jerzy tego wieczoru wymyślił właśnie manewr, który wydał mu się potrzebnym. Domysły margrabiego utwierdziły go teraz w postanowieniu. Rzekł, spuszczając oczy, z dobrze udanem zafrasowaniem:
— Ja wracam jutro do Nizzy.
— Wyjeżdżacie we troje?
— Nie wiem. Siostra moja i Władzio?...
Zwrócił się naiwnie do Kobryńskiego i zadziwił wszystkich, nawet d’Anjorrant’a. Kobryński podejrzliwy bardziej, niż przenikliwy, wilczym wzrokiem spojrzał na szwagra.
— Masz słuszność rzekł — tutaj niema już co robić. Tylko jeszcze ta audyencya za trzy dni...
— Ja muszę wyjechać — powtórzył Jerzy stanowczo i tajemniczo.
Nikt nie zrozumiał dobrze tej konieczności, a ponieważ zagadki nie wpływają orzeźwiająco na rozmowę i tak już znudzonych ludzi, wesoHość ich, sztucznie podniecona na chwilę, zgasła. Skończyli piwo i wynieśli się z lokalu.
W urywanych słowach porozumieli się, że ostatecznie nudno w Rzymie, że wszyscy wkrótce