Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   172   —

w mój najszczerszy zamiar, ale dzisiaj — niepodobna.
Księżna oniemiała. Kobryński spojrzał na szwagra wilczym wzrokiem, pełnym podejrzeń. Nareszcie odezwała się Terenia:
— Ależ, Jurku, bój się Boga! Dlaczegóż my zatem jedziemy? Jak zdamy sprawę ojcu?...
— Nie zdradzę was, nie skompromituję rodziny. Zaufaj mi, Tereniu!
Tymczasem pociąg, którego nawet margrabia d’Anjorrant nie zdołałby zatrzymać na parę minut dłużej, zajechał na stacyę z rozdzierającym świstem.