Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   128   —

com kiedy kochał w pierwszej, niezamąconej młodości.
Pani Oleska znała rozrzewnienia męskie i przywykła im nie dowierzać. Ale głos Jerzego wydał się jej szczerym. To ją zastanowiło. Nie mogła jednak odpowiadać w tej samej gamie, więc poszukała wykrętu.
— A ja mam teraz wrażenie, że pan tutaj urodził się i wyrósł. Kiedym pana spotykała dawniej w Warszawie, był pan innym człowiekiem, może mniej wyrobionym...
— Byłem inny, i dotąd jest we mnie inny człowiek lepszy, którego pani jedna obudziła, tylko pani, pomiędzy całą galeryą malowanych figur.
Pani Anna spojrzała na Jerzego żartobliwie, a głos jej zagrał śmiechem trzymanym na uwięzi, tą, szeleszczącą podszewką jej słów prostych i niepodejrzanych.
— Czy wszystkie malowane?... I pani de Sertonville?
Jerzemu zadrgały rzęsy. Oboje spojrzeli w stronę, gdzie piękna Fernanda usiadła w towarzystwie paru dam, taka dzisiaj cicha i biała, jakby przemocą tylko wciągnięta do rozhulanego towarzystwa. Darmo książę Filip i Kobryński i inni proponowali jej przechadzkę pod rozmaitymi pozorami.
Statek płynął dalej w noc ciepłą i gwiaździstą. Nikt nie pytał o godzinę ani o kierunek drogi.