Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   110   —

— O tak, daleki krewny. Jestem pani zdania. Nigdy nie był poważny. Dobry chłopiec, ale niepoczytalny...
— Mam go za porządnego człowieka i znam go nieźle. Ale to nie mój rodzaj, nie mój typ...
Pani Granowska brwi nieco podniosła.
— ...Jak się to mówi po nicejsku dodała śpiesznie Fernanda.
Znowu służący oznajmił przybycie pani Anny Oleskiej. Gospodyni skrzywiła się, szukając wymówki, lecz pani de Sertonville zapytała ciekawie:
— Czy to nie ta ładna Polka, która mieszka w Cannes i przechadza się zawsze ze starszym mężczyzną?
— Zapewne ta sama. Czy pani pragnie ją poznać?
— Taka sympatyczna... Ale jakżebym miała wpływać na rozkazy hrabiny...
— Prosić — rzekła pani Granowska do służącego.
Pani Anna wmieszała się już trochę w towarzystwo nicejskie, zaczem musiała odwiedzić niektóre starsze damy. Wizyta jej dzisiejsza była banalną formą i nicby szczególnego w sobie nie zawierała, gdyby nie spotkanie dwóch wspaniałych kobiet, różnych jak dzień i noc.
Pani de Sertonville była nocą, bladą, bezsenną, nocą południową, pełną gorących westchnień i odgłosów dalekich pieśni hulaszczych. Panią Oleską