Strona:Józef Weyssenhoff - Syn Marnotrawny (1905).djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   108   —

w nim na dnie jęczała tłumiona skarga na świat i ludzi, a serca pań Granowskich wzbierały litością.
W tę melodyę wmieszał się wkrótce fałszywy ton: służący oznajmił przybycie księcia Władysława Kobryńskiego. Ponieważ książę przyznawał się do pokrewieństwa, na co mu pozwalano, miał wolny wstęp do Granowskich. Trudno było dzisiaj wykręcić się od jego odwiedzin. Przyjęto go jednak tak, że zrozumiał swą zbyteczność. Pani de Sertonville, przerwawszy czytanie, utkwiła obojętny wzrok w okno. Ale on chciał się utrzymać na wysokości wytrawnego światowca.
— Dzień dobry cioci i kuzynce. Dzień dobry pani. Wpadam niepotrzebnie, jak widzę. To się zawsze zdarza, gdy mąż goni za żoną. Czy Terenia tu była, jeżeli wolno zapytać?
— Pojechała z Antosiem do Monte Carlo — odpowiedziała Krysia.
— Przepraszam, jeszcze nie. Mieliśmy wyjechać o 3-ej, właśnie za pół godziny; także Słuszka, Dubieński...
— Nikogo tu niema.
— A pani?... — zwrócił się Kobryński do pani de Sertonville z udanem roztargnieniem.
— Ja nie jadę.
— Pani czyta?... O, wiem, jak pani czyta! cudownie!
Chwyciwszy okiem monokl, pochylił się nad książką, którą trzymała w ręku. Fernanda rzuciła mu spojrzenie oburzone, prawie nienawistne.