Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   35   —

chciała — a każda połowa miała faktyczną niezależność.
— Kazałem zagrać pobudkę przy powrocie z polowania.
— To dobrze, mój Januszu:
— Wiesz, Hortensyo, jabym wolał dzisiaj nie prosić na obiad tego Amona.
— Ale koniecznie! — odezwała się żywo — przecie to jest wielki artysta, najlepszy uczeń Rubinsteina.
— No, dobrze.
Pomilezeli chwilę, myśląc każde w swoją stronę. Księżna odezwała się pierwsza:
— Piszą mi z Warszawy...
O wiadomościach listowych mówiła zawsze w formie nieosobistej; przyzwyczaiła do tego męża oddawna.
— Piszą mi z Warszawy o nowym sukcesie Andrzeja; jakaś panna Helle... Ten chłopiec nie ma, doprawdy, żadnych zasad!
— Helle?... Poczekaj, m oja droga... Helle, to przecie ten milioner, przemysłowiec. Jeżeli mówią o jego córce, to... to jest jedynaczka, ogromnie bogata i nawet trochę w świecie bywa...
— Ach tak! — westchnęła księżna — w teraźniejszem towarzystwie wystawieni jesteśmy na ocieranie się o byle kogo... No, ale może to nie ta sama? »Helle« może się każdy nazywać.
— Prawda i to — rzekł książę niezupełnie uspokojony.