Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   275   —

czy szczęśliwi są, czy cierpią. Bo pierwsze zdarzenia miłości są tak błahe wobec ogromu pragnienia, że ściskają pierś niby zmora.
Nagle zadudnił w zamku głos miedzianego bębna, zwołującego na wieczerzę, i rozległ się echem po parku. Halszka krzyknęła głucho, jakby ten codzienny, znajomy odgłos był czemś nadzwyczaj niespodziewanem dzisiaj; przycisnęła ręce do piersi, błyskawicznie obejrzała się dokoła i, zbliżywszy się do Jana tak, że aż mu twarz owiała swem ciepłem, rzekła mu prosto w twarz:
— Do widzenia, mój!...
A Dołęga spojrzał jak jastrząb w rozmiłowane oczy dziewczyny i, przygarnąwszy ją do siebie, ucałował gorąco te oczy.
Halszka przechyliła w tył głowę z przymkniętemi oczyma, wyprężyła silnie ramiona, ocknęła się i pobiegła jak sarna do zamku.