Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXXII.

Jeszcze dzień jeden przebył Dołęga w Warze. Bolesna struna, trącona przez Andrzeja, tak dalece rozstroiła ogólną harmonię, że już nikt nie wspomniał nawet wesołych dni poprzednich; każdy chodził zamyślony, zafrasowany, jakby w zamku ktoś zachorował śmiertelnie. Narady po dwie, po trzy osoby, trwały ciągle. Andrzej czuł ból głowy, niesmak moralny, i słuchał biernie wszystkiego, co mu przedkładali rodzice; przyjął wyrok rady familijnej bez buntu, pytał tylko co ma uczynić, aby się wycofać z tej sprawy z honorem. Uradzono, że powinien oświadczyć się formalnie, jednak w taki sposób, żeby go nie przyjęto. Andrzej spodziewał się, że ktoś to za niego uczyni — może ojciec? Ale książę Janusz odmówił stanowczo: głowa rodu Zbarazkich nie może się kompromitować. Sam winowajca miał więc napisać list do Hellego i wręczyć go Dołędze, który jechał do Warszawy nazajutrz rano. Ociągał się do ostatniej chwili i unikał Jana, bo wzrok przyjaciela wydał mu się dziwnie zimnym, a czoło bardzo ściągniętem.