Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   251   —

Dołęga wysłuchał i spochmurniał. Po długiej m owie Hektora, który zabrał głos w tej naradzie i tłómaczył zasady działania tryumwirów, uczynił tę prostą uwagę:
— W tem wszystkiem jest jeden nasz interes: szosy. O reszcie mało co możemy wnosić, a tymczasem szosy uznaliśmy za korzystne dla nas i powinniśmy najprzód je przeprowadzić.
— Widzi pan, panie Dołęgo — rzekł Szafraniec — nie trzeba wyrywać się z inicyatywą prywatną, zanim się nie przeniknie interesów i opinii ogólniejszych.
— Czyli jest pan zdania, że należy spać i czekać, co się z nami stanie?
— Nie bardzo jednak spaliśmy w podróży, w ustawicznych wizytach i zabiegach dla dobra ogółu — odpowiedział hrabia, urażony.
Szafraniec pierwszy raz w życiu tyle był się ruszał i tyle wydał pieniędzy, jak mówił »dla kraju». Niesprawiedliwość więc odezwania się Dołęgi była rażąca. Książę Janusz starał się złagodzić rozmowę:
— Rozumiem zapał do sprawy, którą pan podjął, i która była pierwszym powodem naszej wycieczki. Niech pan nie sądzi, że sprawa ta nam obojętna; pragniemy tylko podzielić się z panem naszemi obserwacyami i zaznajomić go z szerszem rozwinięciem naszych planów; Szosy będą zatwierdzone, niech się pan nie boi.
— Bodajby tak było! — westchnął Dołęga, który lubił starego księcia i nie chciał się z nim spierać.