Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   233   —

— Wierzę ci, Izo — ale nie idzie za tem, żebyś krzywdziła kobietę, dla której mam najlepsze uczucia.
— Ach, nie mówmy o tamtej — targnęła się Iza — nie mówmy przynajmniej teraz! Ona nie istnieje, jest tylko twojem przywidzeniem. Istnieje jedynie wielka wolna miłość. Andrzeju mój! patrzże na mnie... ja cię przepraszam, błagam o przebaczenie — nikogo w życiu nie przepraszałam. Andrzeju! potrzebuję ciebie, aby żyć, aby jeszcze żyć... Czym nie warta twojej miłości? Patrzże na mnie!...
W dochodzącym tu jeszcze blasku iluminacyi oczy jej rzucały tragiczne ognie, usta aż się kurczyły od pragnienia, a postać tak namiętnie i szczerze wyrywała się do uścisku, że Andrzej pomyślał błyskawicznie:
— Jednak ona strasznie piękna... i cierpi...
A potem puścił jej dłonie.
Wtedy ona rzuciła mu gwałtownie ramiona na szyję i oplotła go całem swem wonnem, giętkiem ciałem, niby jednym wężowym pocałunkiem.
— Moje dziecko!... mój panie!... moje życie!... — Szeptała mu od ust do ust.