Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   228   —

możeby pan fiknął koziołka na dróżce, panie Włosek?
— Jak kto da przykład, to i owszem — bronił się nowoprzybyły.
— Gdzie pan bywał w szkołach, panie Włosek? — rzekł Koryatowicz — niech nam pan opowie coś ze swego dzieciństwa. Było to w roku pańskim?...
— Tak, tak, niech pan opowie coś z dzieciństwa — wołały panny.
— Albo niech pan stanie na fontannie, na wierzchu, i udaje Neptuna, a my siądziemy naokoło, jak najady — rzekła znowu Halszka.
Dość niepoczesna figurka Włoska w postaci Neptuna rozśmieszyła wszystkich.
— Ja robię zawsze, co panie każą — odpowiedział Włosek.
— Dalej! na fontannę! — zawołała Halszka.
I posypały się na głowę Włoska różne tanie żarty, i śmiechy jeszcze urosły. Tylko Dołęga przypatrywał się tym scenom bez uśmiechu. Nie było w nich nic wyraźnie nagannego, ale coś ściskało za serce nieświadomego romantyka: chciałby tę wykwintną młodzież widzieć bawiącą się inaczej, chciałby szczególniej Halszkę widzieć inną... Przebiegała właśnie koło niego i trąciła go mocno ramieniem.
— A! przepraszam — to pan! dlaczego pan tak milczy?