Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   183   —

bierczyku, przedstawiającym tygrysa, wisiała szabla symbol rycerskiego pochodzenia.
Pan Franciszek siedział po obiedzie w kancelaryi, paląc fajkę i oczekując na interesantów, którzy już prawie nigdy się nie zjawiali. Ale dzisiaj właśnie przyszedł pan łowczy, Kordysz, stary przyjaciel.
Był to nizki, krępy człowiek, lat sześćdziesięciu kilku, czerstwy, bo od wieków oddychający sosnową wonią, w mundurze łowieckim ze szlifami kapitana. Głowę okrągłą, bujnie zarośniętą, pokrywał twardy włos siwy, z którego wyglądał tylko ogolony środek podbródka, nos o skórze popękanej, różnobarwnej, i poczciwe oczy starego psa myśliwskiego. Kordysz był także od wieków na służbie u Zbarazkich, i chociaż miał obecnie zastępcę, podłowczego Szrapla, sam jeszcze był czynny, mieszkał pośród głównych kniei, prowadził polowania na grubego zwierza, na czem znał się kapitalnie. O ile był zażarty na »farbę« zwierzyny podczas wielkich batalii, któremi dowodził, o tyle w czasie pokoju lubił ze swym ludkiem płowym i szarym obcować, dbając o jego dobrobyt, schlebiając jego apetytom, upodobaniom, nawet uczuciom. Jak dobry władca, wznosił na polach śpichlerze dla kuropatw i stawiał po lesie obfite żłoby dla sarn, rozpowszechniał pożyteczne zioła i krzewy. Robił też popisy ludności i znał nawet niektóre wybitne indywidua: takiegoto olbrzymiego odyńca,